Nagłe zakończenie posługi ks. prałata Edwarda Dzika w parafii św. Antoniego Padewskiego w Pieszycach przestało być dla wielu mieszkańców wyłącznie kwestią personalną i organizacyjną, gdy w kościelnym komunikacie pojawiła się informacja o dochodzeniu kanonicznym, które uruchomiono po sygnałach przekazanych do Delegata ds. ochrony dzieci i młodzieży oraz dorosłych osób bezradnych, a następnie o przekazaniu dokumentacji do Stolicy Apostolskiej. W tym samym czasie do „Magazynu Dzierżoniowskiego” zgłosiła się osoba, który twierdzi, że jako nieletnia była molestowana przez ks. Edwarda Dzika.
Opisujemy tę historię jako relację rozmówcy, a nie jako rozstrzygnięcie. Zmienione zostały inicjały i część szczegółów, które mogłyby prowadzić do identyfikacji osoby składającej relację; sens zdarzeń opisywanych przez KT pozostaje całkowicie niezmieniony.
„Kiedy ksiądz Edward przychodzi do Pieszyc, ja miałem kilkanaście lat”
„Kiedy ksiądz Edward przychodzi do Pieszyc, ja miałem kilkanaście lat wtedy” – mówi nasz rozmówca, dodając, że był ministrantem już wcześniej i pamięta moment, gdy po śmierci poprzedniego proboszcza nowy duchowny zaczął organizować parafialne życie. Według KT to, co dziś nazywa krzywdą, nie zaczęło się od razu w sposób oczywisty, lecz narastało, a pierwsze zdarzenia, które z perspektywy czasu uważa za jawne przekroczenie granic, lokuje „od roku 98–99”.
Rozmówca wraca do tego, co na początku mogło wyglądać jak zwykłe duszpasterskie zainteresowanie młodzieżą. Dopiero z czasem, w jego ocenie, miało się ujawnić, że nie chodziło wyłącznie o pracę z ministrantami, lecz o wybieranie konkretnych osób i budowanie zależności. „Po prostu mam takie wrażenie dzisiaj, kiedy na to patrzę, że ksiądz po prostu jakby poczuł grunt, wyłapywał sobie, wyłuskiwał z tej grupy ministrantów, lektorów …osoby, chłopaków, którzy pochodzą z takich niepełnych domów” – mówi KT. W tym samym fragmencie dodaje, że sam był w sytuacji, którą dziś określa jako podatną na wpływ: „Mianowicie mnie wychowywała babcia”.
„Pocałunek w czółko od aniołków” i granice, które przesuwały się powoli
KT opisuje zachowania, które w tamtym czasie nie musiały wzbudzać żadnych obaw u nastolatka, a dziś rozumie je jako początek oswajania z przekraczaniem granic. „On zawsze tak nas jakby całował w czółko od aniołków. Takie miał stwierdzenie, że taki pocałunek w czółko od aniołków” – mówi. Opowiada też o dotyku, który miał być przedstawiany jako poprawianie stroju liturgicznego: „Lubił nas dotykać w sensie takim, że poprawiał nam te stroje liturgiczne (…) poprawiał te kołnierzyki ministranckie, czy alby, czy pas ministrancki”. W jego słowach to, co wtedy było „nienazwane”, po latach złożyło się w czytelny mechanizm, w którym serdeczność mieszała się z kontrolą, a wyróżnianie z grupy stawało się narzędziem budowania relacji zależności.
„Robiliśmy to pojedynczo… zostawaliśmy na plebanii sami”
Ważna część relacji KT dotyczy sytuacji organizowanych pod pretekstem pracy i obowiązków, które w parafii uchodziły za normalne. Rozmówca mówi o pisaniu ogłoszeń na komputerze, drukowaniu materiałów, porządkowaniu dokumentacji, ale także o czynnościach związanych z administracją cmentarzem, które opisuje konkretnie: „Porządkować księgi cmentarne. Wysyłał nas na cmentarz, spisywaliśmy groby. Później wracaliśmy na plebanię i wprowadzaliśmy to do komputera”.
Kluczowe w tej relacji jest to, że – jak twierdzi KT – te zadania organizowano w taki sposób, aby na plebanii zostawała jedna osoba. „No i bardzo często robiliśmy to pojedynczo, to znaczy ksiądz sobie wybierał tych ludzi, tych chłopaków, którzy mają to robić” – mówi. Dodaje, że prace przeciągały się do późna: „To się często przedłużało do takich godzin wieczornych, jeszcze po mszy świętej wieczornej, kiedy pani gospodyni kończyła pracę i szła do swojego rodzinnego domu. Więc zostawaliśmy na plebanii sami z księdzem proboszczem”.
W tym samym miejscu KT wypowiada się o roli innych księży. Nie stawia im zarzutów, przeciwnie – podkreśla, że z jego perspektywy wikariusze nie uczestniczyli w tym, co opisuje, i mogli nie mieć wiedzy o sytuacjach, które według niego działy się w odosobnieniu. „Księża wikarzy (…) w ogóle w tych sprawach nie uczestniczyli i pewnie nie mieli nawet zielonego pojęcia” – mówi, zaznaczając, że inaczej musiałby skłamać.
„Doprowadzał do tego, że lądowałem w jego sypialni, w jego łóżku”
Najcięższe twierdzenia KT dotyczą zdarzeń, które – jak mówi – miały miejsce, gdy miał około 15 lat. Opisuje je jako przejście od bliskości i gestów do zachowań o charakterze seksualnym, w których – jego zdaniem – kluczowa była relacja podległości nastolatka wobec proboszcza. „W moim przypadku na pewno dwa albo trzy razy kończyło się to tym, że po prostu ten ksiądz, wykorzystując tą zależność, że ja jestem od niego zależnym, a on jest moim przełożonym, doprowadzał do tego, że lądowałem w jego sypialni, w jego łóżku” – mówi KT. W dalszej części relacji dodaje, że w tych sytuacjach dochodziło do czynności seksualnych oraz „dotykania w miejscach intymnych”, a po jednym ze zdarzeń czuł się „totalnie sparaliżowany”, bo zaczęło do niego docierać, że „dzieje się coś bardzo złego” i że „nie chcę w tym uczestniczyć”.
To, co szczególnie wybrzmiewa w tym fragmencie rozmowy, to opis psychicznego stanu nastolatka, który – jak twierdzi KT – nie miał ani narzędzi, ani wsparcia, by nazwać zdarzenia i je przerwać w sposób bezpieczny, a jednocześnie bał się konsekwencji ujawnienia. Kiedy pada pytanie o zastraszanie, KT odpowiada, że nie pamięta gróźb wprost, ale przytacza słowa, które dziś odbiera jako formę manipulowania poczuciem winy i wciągania w „sekret”. „Nigdy nie zastraszał, ale miał takie, to też pamiętam jak dziś, te jego słowa, że mówił: ojejku, co myśmy zrobili, trzeba się wyspowiadać” – mówi, dodając jednocześnie: „To nie było zastraszanie, ja tak tego nie odbierałem. Ale świetnie widział że jestem sparaliżowany strachem i nikomu nic nie powiem”.
Wyjazdy i „sauny”: „dziś już wiem, dla gejów”
KT opowiada również o wyjazdach samochodem z proboszczem do Wrocławia, które miały zaczynać się jak zwykłe sprawy parafialne, a potem przyjmować nieoczekiwany obrót. W pewnym momencie relacji pada zdanie, które KT wypowiada z pełną świadomością jego znaczenia: „No i to były sauny typowo, dziś już wiem, dla gejów”. Opisuje te miejsca jako przestrzenie, w których spotykali się mężczyźni uprawiający seks, oraz wspomina sytuację, w której – jak twierdzi – uciekł z takiego miejsca i czekał później przy samochodzie proboszcza, ponieważ nie miał telefonu i nie miał jak wrócić do domu.
„Nie chciałem, żeby babcia się dowiedziała”
Nasz rozmówca opisuje, że w wieku około 16 lat odszedł z ministrantury nagle, nie potrafiąc nikomu w rodzinie wyjaśnić prawdziwego powodu. W jego relacji pojawia się obraz, który trudno pomylić z czymkolwiek innym niż próbą ucieczki i odcięcia się od miejsca, które zaczęło kojarzyć się z krzywdą. „Ja okłamywałem babcię w sensie, że wychodziłem, mówiłem, że wychodzę do kościoła, a do tego kościoła nie wszedłem” – mówi. „Nie chciałem o tym nikomu mówić wtedy. Nie chciałem, żeby się babcia dowiedziała, że tak to wyglądało i dlaczego zrezygnowałem”.
Dopytywany o to, czy bliscy mogliby uwierzyć, że proboszcz mógł krzywdzić ministranta, KT odpowiada bez wahania, że nie. „Nie, na pewno by mi babcia nie uwierzyła” – mówi, tłumacząc, że w jego domu duchowny miał autorytet i „dobrą aurę”, potrafił rozmawiać ze starszymi ludźmi, sprawiał wrażenie osoby bezinteresownej i godnej zaufania. „Ja dlatego o tym nie mówiłem, bo wiem, że to by wszystko było na mnie, że to ja albo coś prowokowałem, albo coś wymyślam” – dodaje.
W innym miejscu rozmowy KT ujmuje to jeszcze krócej, wskazując, że jego sytuacja rodzinna była elementem, który – jego zdaniem – ułatwiał sprawcy poczucie bezkarności. „On wykorzystywał właśnie tą moją sytuację rodzinną. On wiedział, że ja nikomu o tym nie powiem, bo ja byłem wtedy młody, 13–15 lat” – mówi.
Wątek seminarium: „mam takie dzisiaj przypuszczenia”
W relacji KT pojawia się również późniejszy epizod z seminarium duchownym, przedstawiony jako fragment jego własnej biografii, w którym – według niego – wrócił temat relacji z proboszczem. KT mówi nam, że w seminarium trzeba było płacić za utrzymanie, a gdy pojawiły się trudności finansowe, zwrócił się do ks. Dzika o wsparcie. „No i znowu wrócił temat właśnie tych zapędów księdza Dzika w moją stronę. Były różne propozycje z jego strony, oczywiście propozycje seksualne” – mówi.
Nasz rozmówca twierdzi także – że w czasie spowiedzi generalnej wyznał swojemu spowiednikowi fakt molestowania. Niedługo po spowiedzi został wydalony z seminarium bez żadnego uzasadnienia – jak dodaje „mam takie przypuszczenie co było powodem tego wydalenia a właściwie to jestem pewien”.
„Nie byłem jedyny – teraz już wiem że molestował także innych”
KT podkreśla też, że z perspektywy czasu przestał myśleć o swojej historii jako o czymś odosobnionym, a ostatnie tygodnie utwierdziły go w przekonaniu, że nie był jedyną osobą skrzywdzoną, choć przez lata żył w przeświadczeniu, że to „jego samotny wstyd”, którego nikt nie zrozumie i nikt nie uwierzy. W rozmowie mówi wprost, że po ujawnieniu sprawy i po tym, jak w parafii zaczęły krążyć informacje o procedurach, zaczęli się do niego odzywać dawni rówieśnicy z czasów ministrantury i lektoratu, ludzie, którzy – jak twierdzi – nosili w sobie podobne doświadczenia i dopiero teraz, widząc że temat wyszedł na zewnątrz, odważyli się o nim mówić, choćby półsłówkami, niekiedy po raz pierwszy w życiu. KT nie opisuje ich historii szczegółowo, bo wie, że w małej społeczności łatwo o identyfikację, ale jasno zaznacza, że jego wiedza przestała opierać się wyłącznie na domysłach: według niego są co najmniej trzy kolejne osoby, które mają podobne relacje, a on sam dopiero teraz zaczyna rozumieć, że mechanizm, który go skrzywdził, mógł dotyczyć więcej niż jednej osoby . Najmocniej wybrzmiewa w tym jego poczucie, że dopiero dziś układa mu się szerszy obraz, bo przez lata miał wrażenie, że „to się stało tylko jemu”, a teraz – jak mówi – dociera do niego, że milczenie wielu osób mogło wynikać z tych samych powodów: strachu przed niewiarą, wstydu i przekonania, że autorytet proboszcza jest nie do ruszenia.
Jak mówi nam KT – do molestowania nastolatków dochodziło także w jednym z lokalnych hoteli. Zna przypadek kiedy ksiądz zabierał do hotelu ze sobą jednego z ministrantów „tam się zaczynało niby od masażu, a chciał doprowadzić do właśnie jakichś tam stosunków oralnych przede wszystkim, bo to chodziło o stosunki oralne.”
Krzywda ….
W relacji naszego rozmówcy najmocniej wybrzmiewa to, że krzywda, o której mówi, nie zatrzymała się w tamtym czasie i miejscu, lecz przeszła z nim w dorosłość, niszcząc po drodze poczucie bezpieczeństwa, zaufanie do ludzi i elementarną pewność, że ma prawo do własnych granic, ponieważ to, co wydarzyło się w okresie nastoletnim, opowiada jako doświadczenie, które „zamknęło mu usta” na lata i w praktyce odebrało możliwość normalnego funkcjonowania w środowisku, w którym autorytet sprawcy był dla otoczenia niepodważalny. KT mówi o wstydzie, o paraliżującym lęku przed niewiarą i o przekonaniu, że gdyby próbował to ujawnić, zarzuty odwrócono by przeciwko niemu, dlatego wybierał milczenie, unikanie i odcięcie. Cena tej strategii, jak ją opisuje, była wysoka: stopniowe wycofanie, poczucie samotności, nieustanne napięcie i życie z pamięcią, której nie chciał mieć, ale od której nie potrafił uciec. Z jego słów wynika też, że trauma uderzyła w podstawowe sfery dorastania, bo zamiast spokojnie budować relacje i własną tożsamość, żył z poczuciem, że coś zostało mu zabrane, że wciąż musi „udawać normalność”, a jednocześnie nie może nikomu powiedzieć, dlaczego tak nagle zniknął z ministrantury i dlaczego przez lata nie chciał mieć nic wspólnego z parafią, co w jego opowieści nie jest zwykłą zmianą zainteresowań, lecz próbą ocalenia siebie poprzez ucieczkę. Dlatego, gdy dziś mówi o tamtym okresie, nie opisuje wyłącznie pojedynczych zdarzeń, ale ciąg długofalowych konsekwencji psychicznych, w których miesza się poczucie upokorzenia, wewnętrzne rozbicie, trudność w zaufaniu komukolwiek i powracające, bolesne pytanie, czy w ogóle mógł cokolwiek zrobić inaczej, skoro jako dziecko był w relacji zależności i nie miał ani języka, ani wsparcia, by nazwać krzywdę, a tym bardziej ją przerwać.
Epilog
Próbowaliśmy skontaktować się z ks. prałatem Edwardem Dzikiem, aby przed publikacją zadać mu pytania dotyczące przedstawionych zarzutów i umożliwić odniesienie się do relacji osób, które twierdzą, że zostały skrzywdzone w czasie jego posługi w Pieszycach. Do chwili zamknięcia materiału nie uzyskaliśmy odpowiedzi ani nie doszło do rozmowy. Z informacji, które do nas docierają, wynika, że ks. Dzik przebywa obecnie w szpitalu, co może tłumaczyć brak możliwości kontaktu.
Równocześnie w Pieszycach widać już, że część osób, zamiast zaczekać na ustalenia postępowań i wsłuchać się w głos zgłaszających krzywdę, jest gotowa bronić księdza bezwarunkowo, kwestionując relacje świadków i traktując sam fakt ich ujawnienia jako atak na wspólnotę. Taka postawa, niezależnie od intencji, może prowadzić do wtórnej krzywdy osób pokrzywdzonych i do wytworzenia presji, która przez lata była jednym z mechanizmów ciszy w podobnych sprawach, dlatego prosimy, by w tej wyjątkowo delikatnej sytuacji pierwszeństwo miały fakty ustalane w procedurach, a nie odruchowe wyroki ani ludowe „uniewinnienia”.
Odnotowujemy i doceniamy działania biskupa świdnickiego, który w krótkim czasie doprowadził do zakończenia pełnienia funkcji proboszcza przez ks. Dzika w Pieszycach oraz uruchomił przewidziane przez Kościół procedury w związku z informacjami przekazanymi do Delegata ds. ochrony dzieci i młodzieży oraz dorosłych osób bezradnych, kierując sprawę na ścieżkę formalnej weryfikacji. Mamy nadzieję, że wszystkie osoby, które posiadają wiedzę o krzywdzeniu małoletnich albo same deklarują, że doświadczyły przemocy, zgłoszą się do właściwych instytucji, zarówno do organów ścigania, jak i do kurii, ponieważ tylko w ten sposób możliwe jest rzetelne zbadanie sprawy, zabezpieczenie materiału i realna ochrona kolejnych osób. Jako redakcja apelujemy również do osób z terenu powiatu, które mogą mieć podobne doświadczenia, o kontakt z „Magazynem Dzierżoniowskim”. Gwarantujemy pełną anonimowość, ochronę danych i ostrożność w postępowaniu z informacjami, a każdą relację będziemy traktować z należytą powagą oraz weryfikować ją w granicach odpowiedzialnego dziennikarstwa. Ta historia nie powinna się nigdy powtórzyć, a ci, którzy dziś formułują kategoryczne sądy w obronie lub przeciw, powinni pamiętać, że w centrum są osoby, które mówią o krzywdzie, oraz obowiązek wspólnoty i instytucji, by sprawę wyjaśnić do końca, z szacunkiem dla faktów, procedur i godności wszystkich stron.